Nauka św. Tomasza z Akwinu. Komentując ten fragment Ewangelii św. Jana św. Tomasz z Akwinu zapisze: „Odpuszczenie grzechów jest stosownym skutkiem działania Ducha Świętego. On bowiem jest miłością i przez Niego otrzymujemy miłość: «Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany
[7] Św. Tomasz z Akwinu, Sum.Theol. I, q. 76, a. 1, resp. [8] Por. M.D. Chenu, Święty Tomaszz Akwinu i teologia, tłum. A. Ziernicki, W. Szymona, Kraków 1997, s. 124. [9] Tomasz z Akwinu w sporze z Janem Peckhamem jasno bronił stanowiska, że forma substancjalna jest zasadniczo i bezpośrednio (simpliciter) odpowiedzialna za istnienie bytu
PRYMAT ŁASKI BOŻEJ U ŚW. TOMASZA Z AKWINU 121 omawiane są te tezy św. Tomasza na temat konieczności łaski Bożej, które, pozbawio-ne polemicznego wydźwięku, zbiegają się z pewnymi
Drodzy bracia i siostry! Chciałbym dziś kontynuować omawianie postaci św. Tomasza z Akwinu, który był tak wielkim teologiem, że studiowanie jego myśli zostało wyraźnie zalecone przez Sobór Watykański ii w dwóch dokumentach, w dekrecie Optatam totius o formacji kapłańskiej i w deklaracji Gravissimum educationis, poświęconej wychowaniu chrześcijańskiemu.
„12 lekcji św. Tomasza. Duchowa mądrość na burzliwe czasy” to książka dla tych, którzy potrzebują konkretnych rad: jak żyć w pogmatwanej codzienności współczesnego świata. Kevin Vost zabiera nas w podróż po „Summie teologii” św. Tomasza z Akwinu i udowadnia, że jest to dzieło na wskroś praktyczne.
nonton film keluarga cemara 2 full movie. Dla św. Tomasza celem najwyższym, do którego zmierza nasze pragnienie, jest zobaczyć Boga. Drodzy bracia i siostry, kontynuując rozważanie z ubiegłej środy, chciałbym dziś pogłębić wraz z wami inne aspekty nauczania św. Bonawentury z Bagnoregio. Był on wybitnym teologiem, który zasługuje na to, aby postawić go obok innego wielkiego myśliciela, współczesnego mu, św. Tomasza z Akwinu. Obaj zgłębiali tajemnice Objawienia, ceniąc bogactwo ludzkiego rozumu, w owym owocnym dialogu wiary i rozumu, jaki cechował chrześcijańskie Średniowiecze, czyniąc z niego epokę wielkiego ożywienia intelektualnego, a nie tylko wiary i odnowy Kościoła, co nie zawsze się wystarczająco podkreśla. Zbliżają ich też inne podobieństwa: tak Bonawentura, franciszkanin, jak Tomasz, dominikanin, należeli do zakonów żebraczych, które dzięki swej duchowej świeżości, jak przypomniałem w poprzednich katechezach, odnowili w XIII wieku cały Kościół i przyciągnęli wielu uczniów. Obaj służyli Kościołowi w sposób sumienny, z zapałem i miłością, tak, że zaproszono ich do udziału w Soborze Powszechnym w Lyonie w 1274 roku – tym samym, w którym obaj zmarli: Tomasz w drodze do Lyonu, Bonawentura podczas obrad wspomnianego soboru. Także na Placu św. Piotra posągi obu świętych są równoległe, umieszczone właśnie na początku Kolumnady, poczynając od fasady Bazyliki Watykańskiej: jeden na lewym skrzydle, drugi na prawym. Mimo tych wszystkich aspektów, możemy dostrzec w obu wielkich Świętych dwa odmienne podejścia do badań filozoficznych i teologicznych, co dowodzi oryginalności i głębi myśli każdego z nich. Chciałbym wspomnieć o kilku z tych różnic. Pierwsza dotyczy pojęcia teologii. Obaj uczeni stawiają sobie pytanie, czy teologia jest nauką praktyczną, czy teoretyczną, spekulatywną. Św. Tomasz rozważa dwie możliwe, sprzeczne odpowiedzi. Pierwsza mówi: teologia to refleksja nad wiarą a celem wiary jest, by człowiek stał się dobry, żył zgodnie z wolą Boga. A zatem celem teologii powinno być prowadzenie na właściwą drogę, dobrą; w konsekwencji jest ona w gruncie rzeczy nauką praktyczną. Drugie stanowisko głosi: teologia stara się poznać Boga. My jesteśmy dziełem Bożym; Bóg znajduje się ponad naszym działaniem. Bóg pobudza nas do sprawiedliwego działania. Zasadniczo chodzi więc nie o nasze działanie, lecz o poznanie Boga, nie o nasze uczynki. Wniosek św. Tomasza jest następujący: teologia zakłada oba te aspekty: jest teoretyczna – stara się coraz lepiej poznawać Boga i jest praktyczna – stara się ukierunkować nasze życie na dobro. Ale istnieje prymat poznania: przede wszystkim winniśmy poznawać Boga, potem następuje działanie zgodnie z Bogiem (por. Summa Theologiae Ia, q. 1, art. 4). Ten prymat poznania w stosunku do praktyki jest znaczący dla podstawowego ukierunkowania św. Tomasza. Odpowiedź św. Bonawentury jest bardzo podobna, akcenty są jednak odmienne. Św. Bonawentura zna te same argumenty w jedną i drugą stronę, jak św. Tomasz, aby jednak odpowiedzieć na pytanie, czy teologia jest nauką praktyczną, czy teoretyczną, św. Bonawentura dokonuje trojakiego rozróżnienia – rozszerza zatem alternatywę między teorią (prymat poznania) a praktyką (prymat praktyki), dodając trzecie podejście, które nazywa „mądrościowym” i stwierdzając, że mądrość obejmuje oba aspekty. Po czym dodaje: mądrość szuka kontemplacji (jako najwyższej formy poznania), a intencją jej jest „ut boni fiamus” – abyśmy stawali się dobrzy, przede wszystkim to: stawać się dobrym (por. Breviloquium, Prolog, 5). Potem dodaje: „Wiara jest w umyśle, w taki sposób, że wywołuje uczucie. Na przykład: wiedzieć, że Chrystus umarł «za nas» nie pozostaje wiedzą, lecz staje się nieuchronnie uczuciem, miłością” (Proemium in I Sent., q. 3). Na tej samej linii przebiega jego obrona teologii, czyli racjonalnej i metodycznej refleksji nad wiarą. Św. Bonawentura wymienia niektóre argumenty przeciwko uprawianiu teologii, rozpowszechnione być może wśród części franciszkanów i obecne również w naszych czasach: rozum miałby pozbawić wiarę znaczenia, byłby postawą przemocy wobec Słowa Bożego, musimy słuchać i nie analizować Słowa Bożego (por. List św. Franciszka z Asyżu do św. Antoniego z Padwy). Na te argumenty przeciwko teologii, ukazujące zagrożenia istniejące w samej teologii, Święty odpowiada: to prawda, że istnieje arogancki sposób uprawiania teologii, pycha rozumu, który stawia się ponad Słowem Bożym. Jednakże prawdziwa teologia, racjonalna praca prawdziwej i dobrej teologii ma inne pochodzenie, nie pychę rozumu. Ten, kto miłuje, chce coraz lepiej i coraz bardziej poznawać umiłowanego; prawdziwa teologia nie angażuje rozumu i jego uzasadnionego poszukiwania pychy, „sed propter amorem eius cui assentit” – jest „uzasadniona przez miłość do Tego, któremu dał swe przyzwolenie” (Proemium in I Sent., q. 2), i chce lepiej poznać ukochanego: oto podstawowa intencja teologii. Dla św. Bonawentury ma więc ostatecznie decydujące znaczenie prymat miłości. W konsekwencji św. Tomasz i św. Bonawentura określają odmiennie ostateczne przeznaczenie człowieka, jego pełne szczęście: dla św. Tomasza celem najwyższym, do którego zmierza nasze pragnienie, jest zobaczyć Boga. W tym prostym akcie ujrzenia Boga znajdują rozwiązanie wszystkie problemy: jesteśmy szczęśliwi, nic poza tym nie jest konieczne. Dla św. Bonawentury ostatecznym przeznaczeniem człowieka jest natomiast miłowanie Boga, spotkanie i zjednoczenie się Jego i naszej miłości. Jest to, według niego, najodpowiedniejsza definicja naszego szczęścia. Idąc tym tropem moglibyśmy również powiedzieć, że najwyższą kategorią dla św. Tomasza jest prawda, podczas gdy dla św. Bonawentury – dobro. Błędem byłoby dopatrywanie się w obu tych odpowiedziach sprzeczności. Dla obu to, co prawdziwe, jest także dobre, a dobro jest również prawdziwe; widzieć Boga to kochać, a kochać to widzieć. Chodzi zatem o odmienne akcenty wspólnej zasadniczo wizji. Oba akcenty ukształtowały odmienne tradycje i odmienne duchowości, i w ten sposób ukazały płodność wiary – jednej w różności swych wyrazów.
Jako katolicy nie musimy się bać uprawiania nauki dla niej samej, uczciwie i twórczo, ale bez celów apologetycznych. Bo... Pan Bóg się obroni. Prawda Ewangelii się obroni – mówi prof. Aleksander Bańka, filozof z Uniwersytetu Śląskiego, lider Centrum Duchowości Ruchu Światło-Życie Archidiecezji Katowickiej. Jarosław Dudała: Co właściwie zdarzyło się św. Tomaszowi z Akwinu w Neapolu 6 grudnia 1273 r.? Prof. Aleksander Bańka: Wiemy, że podczas odprawiania Eucharystii miał doświadczenie głębokiego duchowego poruszenia. Jeśli wierzyć przekazom, uznał wtedy, że wszystko to, co do tego czasu napisał, jest warte tyle, co słoma. Podobno w porywie chciał to wszystko zniszczyć. Na szczęście, został od tego odwiedziony. Śp. ks. prof. Remigiusz Sobański mówił, że nie wierzy, żeby Tomasz wypowiedział te słynne słowa: omnis palea (to wszystko słoma - w domyśle: co napisałem o Bogu). Uważał, że Akwinata tak dalece ufał ludzkiemu rozumowi, że nie jest możliwe, by tak jednoznacznie zakwestionował jego wartość. Ja też tak myślę. Świadczy o tym również jego rozumienie mistyki. Był mistykiem czy teologiem piszącym o mistyce? Wiem, że zajmował się Pan tym w 2011 r. Na pewno można go uznać w pewnym sensie za teologa mistyki – za kogoś, kto w różnych swych dziełach mniej lub bardziej bezpośrednio pisze o mistyce, porządkuje, systematyzuje. I na pewno ma w tej kwestii wiele do powiedzenia. Ale czy osobiście miał doświadczenia mistyczne? Czy czerpał z doświadczenia mistycznego? Tego do końca nie wiemy. Trzeba sobie jednak postawić pytanie, jak rozumiemy mistykę. Jeśli będziemy ją definiować wąsko – tak jak św. Jan od Krzyża – i powiemy, że ona zaczyna się wraz z kontemplacją wlaną, doświadczeniem biernych oczyszczeń i ciemności, to nie do końca wiemy, czy Tomasz miał takie doświadczenie. Możemy się tego tylko domyślać. Ale jeśli mówimy o mistyce w sensie szerszym – jako o formie szczególnego dostrojenia do Boga, szczególnej uważności na Niego, przeżywania rzeczywistości w sposób kontemplatywny, to w tym sensie Tomasz na pewno mistykiem był. I to widać – nie tylko w twardych pismach filozoficznych i teologicznych (jak "Summa contra gentiles" czy "De veritate"), ale także w jego komentarzach do Ewangelii św. Jana. Widać u niego niezwykły zmysł wiary, głębokie wyczulenie, wrażliwość duchową – coś, co wykracza poza zwykłą scholastyczną metodologię, z którą często jest kojarzony. św. Tomasz z Akwinu orionpozo / CC Tomasz zdominował katolicką teologię na wiele stuleci. Czy mógłby to zrobić, gdyby nie był mistykiem? Myślę, że nie. Choć nie musiała to być mistyka "gorąca"... ...ekstatyczna... ...taka, jak u Jana od Krzyża. Skłaniałbym się ku temu, nie mając ku temu ostatecznych dowodów. Bo Tomasz pisze w pewnym momencie, że ostatecznie poznajemy Boga jako nieznanego. Są więc w jego myśli elementy „ciemne”, apofatyczne. Gdy wczytuję się w wątki mistyczne porozrzucane po różnych jego dziełach, to zaskakuje mnie wizja mistyki, którą on proponuje, a która mnie osobiście porusza. On pokazuje drogę wiary jako tę, która coraz bardziej rozjaśnia nam doświadczenie Boga. Wynika z niej nawet możliwość tzw. jasnego widzenia Boga – przynajmniej niektórzy badacze tak interpretują pewne fragmenty jego dzieł. Przez wieki trwał spór, czy jesteśmy w stanie w tym życiu doznać Boga bezpośrednio w rozjaśniającym Jego obecność doświadczeniu mistycznym (chodzi o tak zwane „porwania” mistyczne, które w krótkim przebłysku dają ogląd zbliżony do tego, jaki będziemy mieli w niebie), czy też jesteśmy w stanie doświadczać Go tylko w sposób ciemny, niejasny, zapośredniczony? Wydaje się, że Tomasz proponuje tu niezwykłą, ciekawą ścieżkę. Pokazuje, w jaki sposób doświadczenie Boga może się w nas rozjaśniać. To była inspiracja dla wielu badaczy mistyki. Pamiętajmy, że gdy Tomasz działał, dominowała raczej mistyka ciemna (apofatyczna). Niektórzy badacze uważają, że nie negując jej, Tomasz otwiera jeszcze inne perspektyw i jest w tym rewolucyjny. Wszak jego myśl służyła wielu komentatorom do opracowywania np. mistyki św. Jana od Krzyża. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że jej najlepsze, nie pobożnościowe ale naukowe opracowania to te, które wychodziły spod piór tomistów. To wskazuje, że u Tomasza nie mamy do czynienia z prostą, powiedziałbym: szkolną redakcją tekstów na temat mistyki. W tym, co pisze, jest coś płynącego z innego poziomu. Nie tylko z nabytej wiedzy, zaaplikowanej do danego obszaru badawczego, ale także coś z doświadczenia. Dlatego widzę w nim mistyka. Podobnie postrzegam św. Jana Pawła II. Nasuwa mi się tu tytuł jego encykliki: "Fides et ratio". Fides, czyli wiara, a w tym kontekście: mistyka, doświadczenie, które wymyka się nauce. Oraz ratio, czyli to, co właśnie jest charakterystyczne dla nauki. I oba te skrzydła unoszą nas w poznawaniu Boga. To jest u Jana Pawła bardzo tomaszowe, scholastyczne. Bo to właśnie Tomasz wyznacza harmonię tych dwóch skrzydeł. Jednak – jako systematyk – nie jest tylko biernym, odtwórczym zbieraczem Tradycji, ale w interpretacji doświadczenia mistycznego wytycza nowe ścieżki, a przynajmniej przeciera te, które nie były dobrze wydeptane. One do dziś są użyteczne dla tych, którzy badają mistykę. Kiedy próbuję rozumieć mechanizm (jakkolwiek źle to brzmi) doświadczenia mistycznego u Jana od Krzyża, korzystam z pism i intuicji Tomasza z Akwinu – choć wszyscy kojarzą Jana raczej ze św. Augustynem. Wiemy, że św. Tomasz zastosował filozofię poganina Arystotelesa do teo-logii, czyli słowa-o-Bogu. Było to odważne. Zastanawiam się, czy jego dziedzictwo – oparcie na wierze i rozumie jednocześnie – nie jest dobrą wskazówką dla nas, znajdujących się w trudnym momencie historii Kościoła. Tomasz towarzyszył mi na poziomie studiów, doktoratu i habilitacji. Zawsze gdy pracowałem na jego tekstach, pociągały mnie interpretacje, które nazwałbym „nieortodoksyjnymi”, tzn. te, które nie mieściły się w głównej linii myślenia o Tomaszu, charakterystycznej dla polskiej szkoły tomizmu egzystencjalnego. Korzystałem wiec z innych nurtów, takich jak neoscholastyka czy tomizm transcendentalny. Gdy w ten sposób wchodziłem w myśl Akwinaty, odczuwałem jej niesamowitą żywotność. Zaskakiwało mnie, jak wiele ważnych dla Kościoła wniosków można wyciągnąć z pism Tomasza odczytywanych raczej w ich duchu niż literze. Mam wrażenie, że w pewnym sensie Tomasz właśnie w taki sposób czytał swoich poprzedników. Nie kopiował ich słowo w słowo. Czytając Arystotelesa, twórczo go przekształcał, próbując zachować ducha filozofii obserwacyjnej, empirycznej, a jednocześnie wznosząc się ku metafizyce i próbując budować na tej podstawie całościowy obraz świata, aż po orzekanie o Bogu. To jest ważna intuicja: Tomasz wykorzystał do opisu tego, co miał w Kościele, najwyższej jakości zdobycze ówczesnej nauki. Arystoteles był wówczas dopiero na nowo odkrywany, wcześniej dominował raczej neoplatonizm. Było to nowatorskie. Tomaszowa odwaga myślenia jest nam dzisiaj w Kościele bardzo potrzebna. Podkreślam: nie chodzi mi o literę jego tekstów, ale styl myślenia. Tomasz był inspiracją dla wielkich myślicieli XX w., takich jak Karl Rahner, Hans Urs von Balthasar czy Henri de Lubac. Z Tomasza czytanego literalnie, z uwzględnieniem całego precyzyjnego aparatu historycznego i językowego również można wydobyć niezwykle cenne i aktualne kwestie. Przykładem jest kapitalna książka o. prof. Tomasza Gałuszki o charyzmatach u Tomasza z Akwinu. O. Gałuszka wykorzystał Tomasza do uporządkowania rzeczy, które współcześnie rozpalają umysły wielu katolików. Zastanawiam się, czy Kościół mógłby wykorzystać osiągnięcia współczesnej nauki do redefinicji swojej obecności w świecie. Nie jest to proste, bo nauka zdaje się czasem wyciągać wnioski wprost sprzeczne z nauczaniem Kościoła. Wydaje mi się, że idzie tu zbyt daleko, bo może ona powiedzieć, jak jest, ale nie ma kompetencji, by odpowiadać na pytanie, jak być powinno albo jak my powinniśmy się zachować wobec tego, co jest. Może jednak Kościół może jakoś wykorzystać np. współczesną biologię czy psychologię, a więc nauki, które wydają się być w pewnym napięciu z nauczaniem Kościoła. To temat nienowy. Śledzę go intensywnie. Badając próby mierzenia się Kościoła z nauką, osobiście zaczynam od połowy XIX w. Wówczas rodząca się neoscholastyka podejmuje właśnie te kwestie. Chodzi o uzgodnienie nauki Kościoła z najnowszymi odkryciami naukowymi i najnowszymi trendami filozoficznymi. Neoscholastyka, szkoła lowańska, kard. Mercier tak zarysowywali swą perspektywę naukową. To środowisko zainspirowało później powstanie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Idzi Radziszewski, twórca KUL, był przecież uczniem Merciera. A Mercier pracował na Tomaszu. Ten temat zawsze był żywy, rozpalał umysły i zawsze był bardzo delikatny. Dziś postuluje się ściślejszy związek nauczania Kościoła z nauką, żeby nie uprawiać tego nauczania w kontraście do nauki. Żeby nie iść drogą fideizmu. Np. ks. prof. Michał Heller wskazuje na konieczność pogłębionej wiedzy naukowej u tych, którzy podejmują się ewangelizacji. Czy to jest możliwe? To jest nawet konieczne. Chodzi jednak o to, by nie używać nauki w sposób pochopny do wspierania autorytetu Kościoła. To może być zawodne. Sama nauka nie jest czymś statycznym. Istnieje możliwość nadużyć, gdy chcielibyśmy wykorzystać naukę do celów apologetycznych. To, co jest perspektywą istotną dla nas, to – po pierwsze – zrozumienie, że problem nie tkwi w tym, co ustala współczesna nauka. Problemem jest to, jak ustalenia nauki interpretują sami naukowcy. Musimy odróżnić samo odkrycie od jego interpretacji, uzasadnienia. To uzasadnienie bywa często mocno wątpliwe. Nie mam poczucia, że współczesna nauka w swej warstwie odkryć stoi w sprzeczności z wiarą. Tomasz dał genialne narzędzia do porządkowania tego. Gdy czytam teksty współczesnych dominikanów, to często bardzo buduje mnie precyzyjna szkoła myślenia- ona właśnie pozwala odróżnić to, co jest odkryciem naukowym od kontekstu jego uzasadnienia. Co to znaczy: uzasadnienia? To znaczy: biorę ustalony fakt i próbuję go interpretować. Nadać mu jakieś rozumienie. Często ta interpretacja wchodzi w sferę aksjologii, obyczajowości, wiary... Np. w sprawach homoseksualizmu, in vitro, aborcji? Myślę, że tak. Weźmy np. homoseksualizm. Z perspektywy czysto naukowej jest w tej kwestii wciąż jeszcze bardzo wiele niejasności. Na dzień dzisiejszy nauka nie daje nam prawa, by definitywnie wypowiadać się np. w kwestii genezy orientacji homoseksualnej. Wielokrotnie czytałem wypowiedzi specjalistów, które wzajemnie się wykluczają, a jednocześnie wielu z nich rości sobie prawo do tego, aby orzekać w tej sprawie z apodyktyczną, nie znoszącą sprzeciwu pewnością – na przykład wypowiadając się na temat psychologicznych aspektów homoseksualizmu. Tak jakby nie było w tej kwestii żadnych niejasności. Niejednokrotnie mamy twierdzenia uznające orientację homoseksualną za całkowicie naturalną i odsądzające od czci i wiary tych, którzy głoszą inny pogląd lub mają w tej sprawie wątpliwości. Zresztą w drugą stronę to działa podobnie. Ja nie mam pewności, że - poruszając się wyłącznie na poziomie nauki - możemy dziś pozwolić sobie w tej kwestii na podobną apodyktyczność. Nie – nauka sama w sobie nie daje nam prawa do takich rozstrzygnięć. Można powiedzieć, że to jest nadinterpretacja. To jest próba umieszczenia pewnego faktu... ...w kontekście współczesnego sporu? ... w sposób, w jaki ktoś chciałby, aby on wyglądał. A to niestety jest uproszczenie. Musimy zgodzić się na to, że nauka w wielu sprawach nie jest w stanie dać nam jednoznacznych odpowiedzi. Chodzi więc o rozróżnienie tego, co nam mówi dzisiaj nauka od tego, jak my odczytujemy naukowe ustalenia w kontekście sfery wartości, poglądów, przekonań. Niestety, naukowcy robią tu czasami krok za daleko. Zobaczmy, jak precyzyjny był Tomasz, gdy pisał swoje słynne dowody na istnienie Boga. W zasadzie nie mówił o dowodach, ale o drogach do Boga. Chciał nam pokazać pięć sposobów myślenia, które nie kończą się jednoznacznym stwierdzeniem rozstrzygającym, że Bóg jest, i wykazującym to z analityczną oczywistością. Drogi Tomasza to raczej sposoby myślenia o rzeczywistości, które podprowadzają nas pod istnienie Boga. Trzeba przy tym pamiętać, że Tomasz jest bardzo precyzyjny w budowaniu swych orzeczeń. Przez to pokazuje, jak głęboko rozumie całą złożoność problemów, które w jego czasach rozpalały umysły naukowców. Dziś tym bardziej powinniśmy niuansować, ważyć język, ważyć orzeczenia, wiedząc, że nauka jest bardziej złożona niż kiedyś, a wcale nas do rozstrzygnięcia pewnych fundamentalnych kwestii nie przybliżyła. To powinno nas uczyć pokory i umiejętności nieużywania nauki do tego, do czego chcielibyśmy często jej użyć – do celów ideologicznych lub apologetycznych. Z drugiej strony, reakcją ludzi wierzących na nadinterpretacje pojawiające się wśród naukowców bywa usztywnienie, czasem nawet odrzucenie nauki, pójście w stronę fideizmu, czyli odwoływania się do wiary tam, gdzie jest miejsce na naukę. To jest bardzo duża pokusa. Wielu tę drogę wybiera, zwłaszcza jeśli chodzi o zwykłych wierzących, którzy dochodzą do wniosku, że nie są w stanie rozeznać się w tym, co mówi nauka, więc najlepiej to odrzucić i pójść w stronę ślepej wiary. Bądźmy sprawiedliwi: często uzasadnienia dla takiej postawy ludzi prostych płyną z ust internetowych kaznodziei. Zgadza się. To poważny problem. Widzę nawet pewien zalew fideizmu, ocierającego się o różne formy dualizmu, gnozy, herezji. To – niestety – płynie także z ust wielu duchownych. Pokazuje to braki w ich wykształceniu. Tomasz i jego sposób myślenia dopominają się tu o pewną równowagę i o to, żeby wrócić do myślenia o wierze i nauce, o ich relacji, w duchu pewnego umiaru. Ten umiar jest widoczny w całej jego filozofii – i jest jej piękną cechą. To umiejętność łączenia skrajności bądź znajdowania między nimi drogi pośredniej. Tomasz opanował to do perfekcji. Tu chyba wychodzi jego formacja u benedyktynów na Monte Cassino. Benedyktyni uważają, że wszelka przesada (przeciwieństwo umiaru) pochodzi od diabła. Tak. Poza tym, to także wpływ Arystotelesa, który zawsze szukał złotego środka. Myślę, że kiedy wchodzimy w dyskusję nad fundamentalnymi czy spornymi kwestiami, nie powinniśmy się jako katolicy bać podchodzić do nich z otwartością. Mnie w sercu bardzo mocno pracuje przekonanie kard. Désiré Merciera, że jako katolicy nie musimy się bać uprawiania nauki dla niej samej, uczciwie i twórczo, ale bez celów apologetycznych. Bo... Pan Bóg się obroni. Prawda Ewangelii się obroni. Nie potrzebujemy nadużywać nauki po to, by bronić Objawienia. Możemy spokojnie uprawiać ją bez kontekstów ideologicznych. Wtedy nauka pozostanie w zgodności z wiarą, bo one ostatecznie w Bogu się łączą. Nie musimy bać się wejść w świat z otwartym umysłem. Bo uczciwie uprawiana nauka nie sfalsyfikuje nam Objawienia. Co innego, gdy próbujemy zaklejać nauką ideologiczne dziury czy wypełniać nią to czego, nie potrafimy w inny sposób uzasadnić, więc używamy nauki, by podeprzeć pewne argumenty, które inaczej brzmiałyby w sposób słaby czy mniej prawdopodobny. Niebezpieczeństwa te istnieją zarówno po stronie wierzących, jak i niewierzących. Dlatego uprawianie nauki trzeba odfiltrować od kontekstu ideologicznego.
No i wszystko jasne “W odniesieniu do natury partykularnej kobieta jest czymś niedoszłym i niewydarzonym. Czemu? Bo tkwiąca w nasieniu siła czynna zmierza do utworzenia czegoś doskonałego: podobnego do siebie co do płci męskiej. A że rodzi się kobieta, dzieje się to albo z powodu słabości siły czynnej, albo z powodu jakiejś niedyspozycji materii, albo też spowodowało to coś z zewnątrz, np. wiatry południowe, o których [Filozof] pisze, że są wilgotne”. “Wartość kobiety polega na jej zdolnościach rozrodczych i możliwości wykorzystania do prac domowych” Tomasz z Akwinu
Domena publiczna Źródło: Domena publicznaTomasz z Akwinu jest świętym Kościoła Katolickiego, jednym z najważniejszych teologów, którego pisma do czasów współczesnych są szeroko z Akwinu – życiorysDokładna data urodzin Tomasza z Akwinu nie jest dokładnie znana. W różnych podaniach można znaleźć rok 1223, 1224 lub 1225. Wiadomo natomiast, że święty Tomasz pochodzi z Rocca Secca, miejscowości położonej niedaleko Montecassino. Jego ojcem był rycerz, Landulf z Aquino — z tego względu Tomasz nazywany jest również Tomasz miał pięć lat, został oblatem w klasztorze prowadzonym przez benedyktynów. Po jego rozwiązaniu przez cesarza Fryderyka II Tomasz podjął studia w Neapolu, na których były szeroko omawiane nauki Arystotelesa. Pomimo dużego wpływwu benedyktynów, Akwinata postanowił wstąpić do klasztoru dominikańskiego w 1244 r., ponieważ zafascynował się życiem braci po powrocie ze studiów do rodzice św. Tomasza mieli wobec niego inne plany, dlatego opat dominikanów postanowił zabrać go ze sobą do Bolonii, a następnie wysłać na uniwersytet w Paryżu. Św. Tomasz w czasie podróży został porwany przez benedyktynów i więziony przez rok w celi. Po tym okresie, pomimo problemów, Tomasz wyjechał do Francji, gdzie poznał św. Alberta – miał wielki wpływ na rozwój intelektualny z Akwinu został profesorem dominikańskim w latach 1254-1256. Dzięki temu mógł nauczać o teologii, głównie o Piśmie Świętym, na dworze 1274 roku Tomasz został wezwany przez papieża Grzegorza X, aby wziąć udział w Soborze. W drodze do Lyonu Akwinata zaczął źle się czuć – zmarł 7 marca 1274 Tomasza z Akwinu dokonał papież Jan XXII w 1323 roku. Następnie został uznany za Doktora Kościoła w 1567 r., a w 1879 r. pisma Tomasza z Akwinu włączono do oficjalnej nauki Kościoła wspomnienia św. Tomasza z Akwinu w Kościele Katolickim przypada 28 z Akwinu – filozofiaFilozofia Tomasza z Akwinu ma znamiona myśli arystotelesowskiej, którą święty łączył z chrześcijańską wizją świata. Dzięki niemu do nauki głoszonej przez Kościół zostały wprowadzone takie pojęcia jak akt, możność, forma, materia, poznanie oraz Boga u Tomasza z Akwinu można udowodnić za pomocą pięciu argumentów (dróg). Sam Stwórca jest w jego pismach określany jako Akwinaty istnieją dwie drogi poznania, wiara oraz rozum. Na podstawie tej koncepcji Tomasz rozdzielił filozofię od teologii, które przez scholastyków były uznawane za pokrewne z Akwinu – o kobietachWedług Tomasza z Akwinu kobiety "są pomocą w płodzeniu", jednak w małżeństwie są partnerkami mężów, ponieważ związek dwojga ludzi powinien być oparty na przyjaźni. Pomimo tego, Akwinata uznawał kobietę za istotę niższą kierującą się uczuciami, które pchają ją w kierunku zła. Natomiast mężczyzna według Tomasza z Akwinu kieruje się z Akwinu – książkiPisma św. Tomasza nadal są badane pod względem autentyczności. Jednym z najważniejszych jego dzieł jest Suma teologiczna (łac. Summa theologiae). W skład sumy wchodzą cztery części, w których św. Tomasz przedstawia Boga, człowieka i jego dążeniu do szczęścia, cnoty Ducha Świętego oraz Chrystusa. Suma teologiczna Tomasza z Akwinu była na tyle ważna, że na Soborze trydenckim (1545-1563) została umieszczona na ołtarzu obok Pisma pozostałych dzieł możemy wymienić: Traktat o prawie, Traktat o ludzkim działaniu, Traktat o sprawiedliwości, Traktat o roztropności, O mocy Boga, O dobru, O ideach, O sięgnąć po Dzieła wybrane, w których czytelnik znajdzie najważniejsze teksty przetłumaczone na język polski, a także po wydania z wielu rozpraw dotyczących filozofii Tomasza z Akwinu napisała Edyta Stein, którą Kościół Katolicki kanonizował w 1998 roku.
Rozmowa z ks. dr. Grzegorzem Stolarskim, filozofem, wykładowcą Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach i Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Siedleckiej. W dyskusjach na temat moralnej i prawnej oceny zabicia nienarodzonego dziecka jedną z linii sporu staje się pytanie, od którego momentu można uznać, że jest ono człowiekiem. Zwolennicy prawa do aborcji na obronę swoich poglądów wykorzystują niekiedy naukę św. Tomasza z Akwinu. O co tu chodzi? Rzeczywiście, chociaż większość naukowców i filozofów jest zdania, że zaistnienie człowieka ma miejsce w momencie poczęcia, przeciwnicy tego poglądu konstruują różne, mające go podważyć, argumenty. Pośród nich spotyka się i ten, że wiele autorytetów naukowych i teologicznych uznawało, iż embrion nie od razu jest człowiekiem. Pośród tych teologów wymienia się przede wszystkim św. Tomasza z Akwinu (1225-1274), jednego z największych myślicieli chrześcijańskich. Przytaczane są cytaty z jego dzieł, z których ma wynikać, że „doktor anielski” rzeczywiście uznawał, iż embrion w łonie matki nie od razu jest człowiekiem (chodzi przede wszystkim o artykuł 2 kwestii 118 pierwszej części „Summy Teologicznej”). Nauczanie św. Tomasza rzeczywiście może sugerować możliwość aborcji we wczesnej fazie życia embrionu ludzkiego? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba ukazać cały kontekst, w jakim pojawiają się wspominane fragmenty nauki „doktora anielskiego”. Św. Tomasz, podobnie jak cała nauka średniowieczna, opiera się na filozofii starożytnej Grecji. Starożytni filozofowie byli dla pisarzy średniowiecznych autorytetami naukowymi, a jednocześnie dostarczycielami filozoficznej wizji kosmosu i człowieka. Stamtąd świat chrześcijański zaczerpnął także pojęcie duszy, które przez wieki służyło ukazaniu miejsca i roli człowieka we wszechświecie. Wśród starożytnych filozofów greckie słowo „psyche” (dusza) było używane na oznaczenie tego, co powoduje, że ciało żyje. Wszystko zatem, co żyje, żyje dlatego, że ma duszę. Różnie pojmowano jej istotę... Dla jednych była ciepłem ciała, dla innych harmonią sił występujących w organizmach. Największe znaczenie uzyskały jednak koncepcje Platona (427-347 i Arystotelesa (384-322 Platon, za swoim mistrzem Sokratesem, uznawał, że dusza ludzka jest czymś samodzielnym, zdolnym do istnienia bez ciała, a zatem nieśmiertelnym, będącym jednocześnie powodem tego, że ciało żyje, porusza się i działa w określony sposób. Oprócz duszy rozumnej, najwznioślejszej i najważniejszej dla człowieka, przyjął on istnienie niższych dusz w człowieku - wegetatywnej (odpowiedzialnej za wszystkie funkcje życiowe) i zwierzęcej (odpowiedzialnej za działania zmysłowe: wrażenia i uczucia). Arystoteles zmodyfikował koncepcję Platona, podkreślając, że dusza nie tyle „zamieszkuje” ciało, ale jest jego swoistym twórcą. Dusza spełnia bowiem dla ciała rolę struktury, która formuje materię w określone ciało. Nie jest ciałem, ale jest swoistym „kodem” dla materii: dusza wegetatywna jest kodem, wedle którego materia (budulec) formuje się w organizm roślinny, dusza zmysłowa - zdolna jest uformować materię w ciało zwierzęce, wreszcie dusza ludzka - formuje materię w ciało ludzkie, zdolne do działań nie tylko wegetatywnych (odżywianie się, rozmnażanie) i zmysłowych (spostrzeganie, czucie, posiadanie uczuć), ale także do całego życia duchowego (zdolność do intelektualnej wiedzy o rzeczywistości, miłość). Dlatego nazwał on duszę (nie tylko ludzką) „formą” ciała żywego. Tomasz akceptuje zasadniczo koncepcję Arystotelesa. Uznaje, że dusza jest formą ciała, odrzuca też pomysły, jakoby w człowieku były trzy dusze: roślinna, zwierzęca i rozumna. Jego zdaniem ludzka, rozumna dusza umożliwia człowiekowi spełnianie także wszystkich funkcji istoty żywej: wegetatywnych i zmysłowych. Problemem zatem jest, od którego momentu życia płód ludzki jest ożywiony duszą rozumną? W tym czasie rozpowszechniony był pogląd, podzielany przez większość ówczesnych medyków - oparty na autorytecie Arystotelesa - że embrion ludzki musi w czasie swego rozwoju w łonie matki przejść przez wszystkie fazy rozwoju istoty żywej: jest zatem najpierw ożywiony duszą jedynie wegetatywną, potem z niej wyłania się dusza zwierzęca, aby w pewnym momencie (według Arystotelesa po 40 dniach od poczęcia) mogła zaistnieć dusza ludzka. Takie wyjaśnienie, odpowiadające ówczesnej wiedzy biologicznej, nie dość wyraźnie ukazywało pochodzenie duszy ludzkiej od Boga. Tomasz broni poglądu, wówczas powszechnie przyjmowanego przez teologów, że dusza ludzka jest bezpośrednio stwarzana przez Boga, nie jest zatem efektem naturalnego rozwoju biologicznego organizmu ludzkiego. Dlatego stwierdza, że dusza ludzka zostaje przez Boga „wlana” w ciało ludzkie, skoro tylko jest ono do tego biologicznie przystosowane. Akceptuje zatem teorię Arystotelesa o tyle, o ile mówi ona o naturalnych przemianach, jakie zachodzą w ludzkim embrionie. Nie określa on jednak, wbrew temu, co mu się często przypisuje, kiedy następuje i ile czasu trwa takie „przystosowanie” organizmu do przyjęcia duszy ludzkiej. Dlatego komentatorzy jego myśli są zdania, że proces ten dokonuje się w jakimś niezmiernie krótkim odcinku czasowym - zaraz po poczęciu lub wręcz w jednym momencie - w chwili poczęcia. Nie wydaje się zatem, by ten fragment nauczania Tomasza mógł być rzetelnym argumentem w dyskusji na temat początku bytu ludzkiego? Argument taki nie uwzględnia ani kontekstu, w jakim powstało nauczanie Tomasza, ani całej jego doktryny filozoficznej i moralnej. Tomasz wypowiada się na temat początku bycia człowieka nie przy okazji dyskusji etycznej nad możliwością zabicia płodu, ale w kontekście nauki o rządach Bożych w świecie. W swoich poglądach korzysta z ówczesnej wiedzy biologicznej, która opierała się wtedy przede wszystkim na autorytecie Arystotelesa i jego komentatorów, zwłaszcza arabskich (Avicenna). Chodzi mu przede wszystkim o to, aby wyakcentować fakt, że dusza ludzka nie jest skutkiem biologicznego rozwoju embrionu, ale jest stwarzana bezpośrednio przez Boga. Polemizuje w ten sposób z wieloma naukowcami, przyjmującymi naturalne pochodzenie duszy ludzkiej, która miałaby się pojawiać w człowieku jako naturalny efekt rozwoju płodu ludzkiego, wedle wspominanego już porządku. Nie wnikając w „biologiczne” szczegóły nauki Arystotelesa, akceptuje jej zasadniczy rys. Nie koncentruje się przy tym na rzekomym fakcie przechodzenia embrionu przez etapy „przedludzkiego” rozwoju, ale na bezpośrednim akcie stwórczym Boga powołującym do istnienia ludzką duszę. Dlatego, w przeciwieństwie do Arystotelesa, nie określa czasowo ram wspominanego rozwoju, co pozwala komentować jego myśl zgodnie z całą jego nauką. Dziękuję za rozmowę. Kochajmy „muminki”! Jak bumerang w debacie publicznej powraca temat aborcji. Na naszych oczach trwa kolejna odsłona dyskusji. Z jednej strony - zwolennicy pro-choice domagają się liberalizacji prawa aborcyjnego (obywatelski projekt „Ratujmy kobiety”), z drugiej - obrońcy życia wnoszą postulaty zaostrzenia regulacji obowiązującej dotąd ustawy, zezwalającej na zabicie dziecka ze względów eugenicznych („Zatrzymaj aborcję” - projekt nowelizacji ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży). Pierwszy z nich został odrzucony w pierwszym czytaniu, drugi (277 posłów „za”, 134 - „przeciw”) - przyjęty do dalszych prac w komisji. Temperatura sporu w niczym nie przypomina dyskusji z lat 90 ubiegłego wieku, rozgrzewającej do czerwoności społeczeństwo. Padało wtedy wiele wulgarnych epitetów, atakowano Kościół. Dziś jest inaczej. Powodów jest zapewne kilka: inna jest świadomość społeczna (zdecydowana większość nas jest za ochroną życia), jesteśmy bardziej odporni na manipulacje, bardziej impregnowani na lewicową nowomowę i idee płynące z Zachodu - ćwierć wieku temu przyjmowane niemalże jako prawda objawiona, synonim nowoczesności. Duża w tym również zasługa Kościoła - spokojnie, a zarazem konsekwentnie stojącego na straży życia, dostarczającego racjonalnych argumentów podczas katechezy, wypowiadającego się na wielu polach swojej pracy duszpasterskiej. Ludzie mają szerszy dostęp do informacji, konfrontacji idei i weryfikacji naukowych badań w tym zakresie. Rzecz jasna, zawsze będzie jakaś milcząca mniejszość czy hałaśliwa grupa domagających się „prawa kobiety do swojego brzucha” (hojnie subwencjonowana, jak potwierdziły to niejednokrotnie fakty, przez obce podmioty i fundacje). Ale „pole rażenia” tych idei jest coraz mniejsze. Próbuje się szafować lękiem przed chorobą czy niepełnosprawnością dziecka, ale kiedy naprzeciw tych poglądów stają rodzice np. dziecka z zespołem Dawna i mówią: „Tak, jesteśmy szczęśliwi! I nasze dziecko jest szczęśliwe, cieszy się życiem, wnosi ogrom miłości do naszej rodziny!”, trudno podjąć polemikę. Francuzi „poradzili” sobie z problemem radykalnie: po prostu zakazali publicznego pokazywania uśmiechniętych dzieci „muminków”. I straszne to, i śmieszne. Echo Katolickie 3/2018 św tomasz z akwinu o kobietach